niedziela, 19 lipca 2009

Sukces na Blip.pl

Textsprint na Blip

poniedziałek, 13 lipca 2009

Pan Gąbka wirtualna waluta.

Polska w strefie eurogąbki
Szymon Adamus (6 lipca 2009)


Nasza-waluta
Pan Gąbka to pomysł Naszej Klasy na dodanie „twarzy” do produktu. I nieważne, że to Sponge Bob z odzysku – ważne, że wszędzie go pełno. Teraz Gąbka zaczyna nowe życie jako wirtualna waluta.

Ostatnio fani gry Sims 3 mogli kupić kilka przedmiotów z Panem Gąbką w sklepie internetowym Electronic Arts. A proszę bardzo! Skoro H&M może promować się w świecie Simów, to czemu nie Nasza rodzima Klasa?



Problem w tym, że o ile wspomniane przedmioty w grze są darmowe i wygodne w ściągnięciu, o tyle eurogąbki trzeba kupić za realną walutę samemu, w sumie robiąc sobie problem z przeliczaniem.

Na Naszej Klasie do tej pory płaciliśmy SMS-ami lub przelewem. Teraz możemy też załadować pulę eurogąbek i zużywać ją na wirtualne prezenty. Na stronie informacyjnej czytamy o wygodzie i oszczędnościach związanych z tym rozwiązaniem. Rzeczywiście, wirtualna waluta jest tańsza.

Przykładowo: bukiet kwiatów to 20 eurogąbek, 2 zł przelewem lub 2,44 zł SMS-em. Przy cenie 5 zł za najmniejszy pakiet 50 eurogąbek taki prezent kosztuje nas 2 złote. Tyle co jednorazowym przelewem. Kupując jednak więcej wirtualnej waluty, dostajemy coś gratis.
  • 50 eurogąbek kosztuje 5 zł
  • 110 eurogąbek, 10 zł (10 gąbek gratis)
  • 170 eurogąbek, 15 zł (20 gąbek gratis)
  • 280 eurogąbek, 25 zł (30 gąbek gratis)
  • 390 eurogąbek, 35 zł (40 gąbek gratis)
  • 570 eurogąbek, 50 zł (70 gąbek gratis)
Okazuje się więc, że ładując konto największą liczbą eurogąbek (500 + 70 gratis za 50 zł) – za ten sam bukiet kwiatów zapłacimy 1,75 zł.

Brzmi nieźle. Sęk w tym, że wirtualna waluta Naszej Klasy ma termin przydatności do zużycia: do 30 dni w najmniejszym, do 360 w największym pakiecie. Pozostaje też kwestia przeliczania wartości przedmiotów na walutę rzeczywistą, która jest bolączką wszelkich systemów tego typu.

Oczywiście o problemie można mówić tylko z perspektywy konsumenta. Dla Naszej Klasy eurogąbki to same plusy. Wirtualna waluta działa podobnie jak karta kredytowa, zachęcając do większej rozrzutności. Rozprowadzanie dużych pakietów eurogąbek daje też konkretny zysk sprzedawcy, który być może nie zarobiłby tak dużo przy tradycyjnej sprzedaży wirtualnych dóbr (jak często można kupować obrazki z kwiatkami i misiami?). Wirtualna waluta otwiera także możliwości wprowadzania większej liczby produktów, a może nawet rozszerzenia tej formy płatności na inne strony? W końcu Nasza Klasa to w Polsce społecznościowa potęga.

Czy Pan Gąbka wyjmie swoje pieniądze z portfela również na innych witrynach? Wyobraźmy sobie... na przykład kupowanie eurogąbkami na Merlinie. Kusząca wizja?

S.Adamus, Polska w strefie eurogąbki, "MpK-A", nr 293, 6-07-2009, http://www.marketing-news.pl/article.php?art=1691

niedziela, 12 lipca 2009

Szafiarki

Tak jak blogerzy rzucili wyzwanie publicystom, szafiarki wkroczyły w świat kreatorów mody. Dwudziestoletnie amatorki stały się postrachem redaktorów pism o modzie.

Do niedawna szafiarstwo, czyli prezentowanie na blogu zawartości swojej garderoby, było jedynie zabawnym hobby licealistek i studentek, które chciały ubrać się oryginalnie i tanio, a potem podzielić się tą umiejętnością z internautami. Takie właśnie intencje miała polska prekursorka szafiarstwa, znana w wirtualu jako Ryfka, właścicielka bloga Szafa Sztywniary. Jak na taką nazwę przystało, w jej realnej szafie w Krakowie panuje idealny porządek. Łatwiej dzięki temu prezentować zawartość szafy realnej w tej wirtualnej, czyli na blogu.

Prezentacja odbywa się dość często, nawet raz w tygodniu. Zaczyna się od dobrania odpowiedniego zestawu. Gdy świeci słońce, to na przykład komplet w stylu cycle chic, mody rowerowej, czyli czarno-żółta damka z koszykiem plus żółta koszula z sieciowego sklepu i jasne rybaczki droższej marki. Gdy pada deszcz, kalosze z aukcji internetowej, supermodne ostatnio kujońskie okulary w czarnych oprawkach, przezroczysty parasol i chustka od babci.

Potem sesja w odpowiednim plenerze, do której potrzebny jest fotograf. W wypadku Ryfki to jej chłopak. Zaczynał prawie dwa lata temu jako kompletny modowy laik. Dziś z miną profesjonalisty potrafi doradzać Ryfce, aby założyła inne rajstopy, bo te, które wybrała, źle wyjdą na zdjęciu. Po serii cyknięć z aparatu następuje seria kliknięć myszką, bo zdjęcie z notką trzeba umieścić na blogu. A później liczba klików przyrasta w postępie geometrycznym.

Przegląd polskich szafiarskich blogów ►

Nową stylizację komentują stałe czytelniczki – dla niektórych Ryfka stała się wyrocznią w sprawach stylu. Kiedy dwa lata temu wrzuciła na bloga pierwsze zdjęcia, zastanawiała się, czy to nie dziecinada. W realu jest całkiem poważną tłumaczką. I podobnie jak głośna polityczna blogerka Kataryna prowadzi dwa życia – codzienne, w którym ze względu na pracę nie zawsze przyznaje się do drugiego, sieciowego. Ale to właśnie na jego potrzeby Ryfka wymyśliła słowo „szafiarka” i po cichu marzy, że kiedyś trafi ono do słownika języka polskiego.

Są na to spore szanse, bo dzisiaj blog SzafaSztywniary.blogspot.com według statystyk Google’a ma 99 tys. odsłon miesięcznie i 31 tys. użytkowników. A to oznacza, że teksty Ryfki i jej robione starym kompaktem kodaka zdjęcia stały się prawdziwą konkurencją dla magazynów o modzie. Dla porównania, „Elle” sprzedaje w Polsce 68 tys. egzemplarzy pisma, „In Style” – 77 tys. (dane Związku Kontroli Dystrybucji Prasy za marzec 2009). Tego typu wydawnictwa z roku na rok mają coraz mniej czytelników, natomiast e-szaf ciągle przybywa. W Polsce jest ich już przynajmniej 200 (w tym jeden blog prowadzony przez szafiarza) i wciąż zyskują na popularności.

Na strony prowadzone przez Harel (lookbook.blox.pl oraz Harel.blox.pl z komentarzami o nowych tendencjach i sklepach) było już ponad dziewięć milionów wejść. Wiele zagląda tam stale, mimo że Harel nie sili się na wyszukaną scenografię. Zdjęcia robi sama za pomocą aparatu na statywie. Za tło służy jej goła ściana, której jedyną ozdobą jest gniazdko elektryczne.

Ten minimalizm rekompensuje pomysłowość Harel w wymyślaniu różnych sposobów na noszenie jednej sukienki czy bluzki i zacięcie do ubraniowego recyklingu. Stara spódnica do ziemi zmienia się dzięki kilku zatrzaskom w modną bombkę, a za duży T-shirt w tunikę z kieszeniami z rękawków. Na niektórych zdjęciach modelkę można rozpoznać, ale Harel strzeże prywatności. Żeby poważni klienci jej realnej firmy nie pomyśleli, że w internecie zajmuje się głupotami.

Przemysł odzieżowy już zaczął się interesować polskimi szafiarkami. – Na blogach pojawiają się pierwsze reklamy, a kilka firm postanowiło wysłać szafiarkom próbki wyrobów – mówi Aife, autorka bloga Aifowy.blox.pl. Na przykład dżinsy albo sweter, który po obfotografowaniu dziewczyny wysyłają do kolejnych blogerek, choć część otwarcie pisze, że nigdy nie stanie się on ulubionym elementem ich stroju. Na razie najpopularniejsze polskie szafiarki mogą dzięki swoim e-garderobom zarobić na reklamach co najwyżej kilkaset złotych miesięcznie, ale niedługo sumy te zapewne wzrosną.

– Prowadzenie bloga o modzie i występowanie w roli modela, redaktora i komentatora trendów stało się sprawą o wiele poważniejszą, niż komukolwiek do tej pory się wydawało. Nie przewidzieli tego ani kreatorzy, ani redaktorki żurnali, ani nawet sami autorzy blogów – tłumaczy Marta Klimowicz, socjolog internetu z Uniwersytetu Wrocławskiego.

Pierwsze amerykańskie e-szafy zaczęły powstawać po 2000 roku. Jeden z najbardziej popularnych blogów o modzie, poświęcony głównie akcesoriom, Manolo Shoe Blog, nazwany tak na cześć projektanta Manolo Blahnika, prowadzony jest przez anonimowego blogera. Pisze on zawsze w trzeciej osobie i deklaruje, że „od dziecka podążał za modą, ale nigdy nie trzymały się go pieniądze”.

Kiedy się jednak okazało, że codziennie odwiedzają go dziesiątki tysięcy internautów, to drugie zmieniło się. Dostał cotygodniową rubrykę w „The Washington Post” i zaczął zarabiać na reklamach. Nawet 300 tys. dol. rocznie. Ale szafiarskie blogi nie działają tylko na zasadzie wieszaków na banery. Zaglądają do nich tysiące internautów na całym świecie, bo oferują coś, czego brakuje magazynom o modzie.

Jesteśmy szybsi od miesięczników. Nowe trendy komentujemy prawie codziennie i dostosowujemy pomysły projektantów do możliwości zwykłych ludzi, których nie zawsze stać na rzeczy z najnowszych kolekcji – mówi Alice, właścicielka bloga Alicepoint.blogspot.com. To najpopularniejsza za granicą polska szafiarka, jej zdjęcia pojawiły się ostatnio np. w norweskim magazynie „Spilled Milk”. W modowej branży żartuje się nawet, że Anna Wintour, legendarna redaktorka naczelna amerykańskiego „Vogue’a”, zaczęła przeklinać dzień, w którym powstał internet. Bo przez niego czuje się jak wyrocznia, której zdanie przestało być komukolwiek potrzebne.

To blogerzy stali się odpowiedzią na kryzys w świecie trendów, nazwany przez socjologów końcem mody, choć powinno się chyba raczej mówić o kryzysie dyktatorów. „Dzisiaj trudno powiedzieć, co w danym sezonie jest na topie, bo modne jest po prostu wszystko. Pogubili się w tym i klienci sklepów z ubraniami, i wielcy kreatorzy, którym nie zależy już na sprzedawaniu ubrań elitom. Chcą je sprzedawać wszystkim, ale nie zawsze wiedzą, jak najlepiej trafić do mas” – twierdzi Teri Agins, autorka książki „The End of Fashion” (Koniec mody).

Za to szafiarze radzą sobie z tym nadzwyczaj dobrze. Kiedy więc Filipińczyk, autor bloga BryanBoy, zamieścił u siebie film o znanym projektancie Marcu Jacobsie, ten napisał do niego e-mail. Zapewniał w nim, że sam jest stałym czytelnikiem Bryana. A potem jedną z toreb w kolekcji nazwał na cześć blogera BB.

Ostatnio do świata modowego biznesu weszła również 17-letnia autorka bloga Sea of Shoes, amerykańska nastolatka z Teksasu. Właściciele popularnego sklepu Urban Outfitters zaproponowali jej stworzenie minikolekcji butów. Dla znawców branży jest jeszcze jedna miara sukcesu zwykłych blogerów – to honorowe miejsca na najważniejszych pokazach mody.

Pierwsi szafiarze zostali zaproszeni na New York Fashion Week w 2003 roku. W zeszłym roku Tina Craig i Kelly Cook z BagSnob.com oprócz zaproszeń dostały także miejsca w drugim rzędzie obok topowego kreatora Oscara de la Renty. Do tej pory siadali tam tylko projektanci i redaktorzy najważniejszych żurnali, czyli ci, którzy rozdają karty w modowym biznesie. Teraz dołączyli do nich szafiarze.

źródło: Newsweek foto: lookbook.nu

czwartek, 9 lipca 2009

V MAG

środa, 1 lipca 2009

Blog drukowany.

Tu kiedyś był wpis na temat druku blogów. Niestety na prośbę autorki został usunięty!

"Proszę o usunięcie mojego tekstu. Nie udzielałam Państwu pozwolenia na jego publikowanie.
Marta Więckiewicz."

Dilemmas magazine! Hit Sezonu!


[+*****- super plus!]

Internauci kręcą serial z Martą Żmudą-Trzebiatowską!

Gdzie w czasie kryzysu można znaleźć pieniądze na film? W internecie! Krótkometrażowy film z Martą Żmudą-Trzebiatowską ma 668 producentów.

Komedia romantyczna pt. "Wszystko" w reżyserii Artura Wyrzykowskiego to pierwszy w historii polski film sfinansowany przez internautów.

Oficjalna premiera filmu odbędzie się 7 lipca. Reżyser, 24-letni student szkoły filmowej, niemal przez dwa lata zbierał pieniądze na swój debiut.

Sponsorów szukał w internecie
. Darczyńcom obiecał, że w zamian za wsparcie umieści ich nazwiska w napisach końcowych. Minimalna kwota, jaką mogli zaoferować, to 10 zł, ale znalazły się osoby, które wpłaciły nawet po 1 tys. zł.

Efekt jest taki, że cały film trwa 15 minut, a napisy końcowe aż dwie. - Ludzi przekonała idea oraz to, że nie siedziałem z założonymi rękami, narzekając na ciężki los, ale miałem pomysł na zrealizowanie swojego marzenia - mówi Artur Wyrzykowski.

Film kosztował 80 tys. zł. Od internautów udało się zebrać 38 tys., 20 tys. dołożył Polski Instytut Sztuki Filmowej, a 22 tys. zgromadził sam reżyser. "Wszystko" to historia niespełnionej miłości, ironiczna opowieść o chłopaku zakochanym w koleżance z podwórka. W produkcji zagrali m.in. Antoni Pawlicki, znany z serialu "Czas honoru" emitowanego w TVP2, a także Michał Koterski oraz Marta Żmuda-Trzebiatowska.

Wyrzykowski walczy teraz o to, by jego film był wyświetlany w kinach. I znów prosi internautów o pomoc. Na stronie chcezobaczycwszystko.net zbiera podpisy pod petycją, która ma pomóc przekonać multipleksy.

źródło: Mediarun.pl