Blogi internetowe wchodzą w wiek dojrzały. Jeśli znajdą sobie specjalistyczną niszę w internetowym świecie, przetrwają. Jeśli nie, skarłowacieją lub znikną całkowicie.
Czas i miejsce akcji: Warszawa, maj 2009 r. Osoby dramatu: znana blogerka ukrywająca się pod pseudonimem Kataryna ► oraz dziennikarze „Dziennika”. Istota sprawy: bardziej skomplikowana, niż się może wydawać. Kataryna bloguje aktywnie co najmniej od czterech lat, dotychczas jednak jej tożsamość nie była przedmiotem publicznej dyskusji. Stała się nim dopiero z chwilą, gdy syn ministra sprawiedliwości ► zażądał ocenzurowania bloga. W ten sposób syn ministra Czumy pospołu z zespołem „Dziennika”, który zdemaskował Katarynę, wpisał się w globalne zjawisko internetowe nazwane przez amerykańskiego publicystę Nicolasa Carra śmiercią blogosfery.
Jego teza jest równie dosadna, co zaskakująca w chwili, gdy wyszukiwarka Technorati średnio co 2 sekundy notuje powstanie nowego bloga. A jednak blogosfera faktycznie umarła, albowiem – jak przekonuje Carr – jej elita, której przedstawicielem na polskim podwórku jest m.in. blog Kataryny, upodobniła się w formie i treści do tradycyjnych mediów. Reszta jest zaś śmietniskiem niewartym uwagi, zbiorem grafomańskich elaboratów, pełnym złego smaku i świadczącym o nieudolności autorów. Najlepsze blogi, upodabniając się do głównego nurtu mediów, zatraciły zdaniem Carra również walory świeżości i oryginalności, na których przez lata budowały swoją pozycję w wirtualnym świecie.
Jakość ustąpiła miejsca ilości i liczby zdają się potwierdzać tę hipotezę. Na całym świecie, jak wynika z raportu Universal McCann z marca ubiegłego roku, liczba założonych blogów zbliżyła się już do 185 milionów (w języku polskim było ich ponad 3 mln). Oznaczało to, że statystycznie prowadził je już niemal co piąty internauta. Nowszych danych na razie brak, ale i tak widać, że blogosfera stała się produktem masowym i tanim. A co tanie, to zwykle i podłej jakości.
Początkowe założenia były oczywiście bardziej ambitne. Kiedy w 1997 roku John Barger, pracownik Northwestern University, użył po raz pierwszy terminu „weblog” (z połączenia wyrazów „web” i „log”) dla określenia osobistego wpisu na stronie internetowej, sieć była wciąż oazą inteligenckich dysydentów pokroju twórców Google’a czy Yahoo! W Polsce pierwsze blogi mniej więcej w tym samym czasie zaczęli prowadzić na stronie Wolna Pagina redaktorzy branżowego magazynu „Chip”. Definicja bloga była też prosta – to uboga w formie, ale bogata w treści strona, na której autor systematycznie dzieli się z czytelnikami przemyśleniami i doświadczeniami, licząc oczywiście na odzew. Równie łatwe było odsianie wartościowych pozycji, bo przy odrobinie samozaparcia wszystkie blogi świata dało się przejrzeć w jeden dzień. Epoka masowego internetu dopiero nadchodziła.
Dziś, gdy według szacunków Technorati najwyżej 10 proc. blogów jest uaktualnianych systematycznie i ma zawartość mogącą zainteresować jeszcze kogoś innego poza samym twórcą, poruszanie się po blogosferze wymaga dużej wiedzy i umiejętności. Tym bardziej że obok blogów klasycznych (osobistych, np. rodzinnych czy tematycznych, jak ekonomiczne lub informatyczne), zawierających jedynie wpisy, pojawiają się nowe formy: blogi agregujące wpisy z innych witryn, fotoblogi ze zdjęciami, audio- i wideoblogi z nagraniami, moblogi stworzone do redagowania przez komórkę, a ostatnio także mikroblogi w postaci krótkich jednozdaniowych wpisów w serwisie Twitter, informujących znajomych np., co robimy lub co zrobiło na nas wrażenie. Są też, co było łatwe do przewidzenia, hybrydy wszystkich tych wersji. Rację miał zatem Andy Warhol, mówiąc w 1968 roku, że „w przyszłości każdy z nas będzie mieć sposobność zaznania własnych 15 minut sławy”. Blogosfera uczyniła to zadanie banalnie łatwym.
Niektórzy wzięci blogerzy o międzynarodowej sławie, np. internetowy przedsiębiorca i publicysta Jason Calacanis, zwinęli ostatnio swoje blogi rozczarowani tym, że coś, co do niedawna było tylko szlachetnym hobby, dziś staje się masówką zorientowaną na zarobek lub schlebianiem tanim gustom. – Znaczenie blogów jako części internetowego ekosystemu słabnie, bo blogowanie jest dziś czynnością równie prozaiczną jak zmywanie naczyń – zauważa Krzysztof Urbanowicz, autor jednego z najciekawszych polskich blogów o mediach MediaCafé. – Paradoks ich istnienia polega jednak na tym, że dzieje się tak dokładnie w chwili, gdy najwybitniejsze blogi siłą głosu w debacie publicznej wręcz przerastają tradycyjne media.
Sensacją wyborów prezydenckich w USA z 4 listopada 2008 roku nie był ich wynik, lecz opublikowane nazajutrz zestawienie najpopularniejszych stron internetowych, na których Ameryka śledziła kampanię. Na czwartym miejscu, tuż za stacjami CNN, MSNBC i Fox News, uplasował się nieoczekiwanie agregator plotkarskich blogów Drudge Report. Ten sam, który pogrążył Billa Clintona w aferze z Moniką Levinsky. Popularność bloga założonego przez Matta Drudge’a przerosła wyniki oglądalności stron internetowych „The New York Timesa” czy stacji ABC News.
Z Drudge Report przegrał nawet renomowany blog polityczny The Huffington Post, systematycznie publikujący wpisy takich osobistości, jak Barack Obama, dwukrotny laureat Pulitzera Norman Mailer czy aktorka Diane Keaton. Zamiast w opiniotwórczej gazecie czy popularnej stacji telewizyjnej internauci woleli poszukać informacji o wynikach wyborów na plotkarskim blogu, bo uwierzyli, że właśnie tam najszybciej znajdą wpisy-przecieki od osób zaangażowanych w kampanię lub członków komisji wyborczych.
źródło: Newsweek Polska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz